poniedziałek, 23 lutego 2015

SIETE.


Siedziałam w domu, gdy nagle rozdzwonił się mój telefon, wzięłam go do ręki i odebrałam.
- Tak słucham?
- Blanca, tu Marc. Możemy się spotkać? Chciałem pogadać.
- Jasne. Gdzie i o której?
- W 'Delii' za godzinę?
- To do zobaczenia. - Ubrałam się jeansowe spodnie, luźną brzoskwiniową bluzeczkę i żakiet. Wzięłam do ręki torebkę i wyszłam z mieszkania. Droga do małej kawiarni w centrum zajęła mi prawie 30 minut. Gdy weszłam do środka zobaczyłam, że obrońca już na mnie czeka.
- Hej - powiedziałam, gdy podeszłam do stolika. Odpowiedział mi tym samym i pocałował w policzek. Zamówiliśmy sobie po kawie i croassaincie. Trochę pożartowaliśmy, gdy Marc powiedział.
- Blanca, myślę, że powinnaś poznać prawdziwy powód, dlaczego wyjechałaś. - powiedział i wziął łyk kawy.
- Co? Jak? Nie rozumiem.
- Między tobą, a Sergim nie było tak idealnie jak wszyscy mówią. A my nie byliśmy tylko przyjaciółmi. – powiedział, a ja zakrztusiłam się ciasteczkiem.
- Możesz jaśniej?
- Sypialiśmy ze sobą. Gdy byłaś z Sergim, byłaś również ze mną. Tylko, że o was wiedział cały świat, a o nas tylko my.
- Ale jak, przecież... Jesteś pewien, że nikt nie wiedział?
- Lorena chyba cię czegoś zaczęła domyślać. Ale nigdy nie powiedziała, że wie.
- Ale jak to się stało, że my...?
- To był czas, gdy między Tobą, a Sergim zrobiło się nieciekawie.

Umówiliśmy się wszyscy w naszej ulubionej restauracji 'Salamandra'. Bardzo się cieszyłem na to spotkanie, dawno wszyscy razem nigdzie nie byliśmy. A to treningi, a to praca, a to jakaś choroba czy wyjazd. Stałem przed restauracji w oczekiwaniu na Ciebie i Sergiego, tylko. Niestety okazało się, że mała Carlota się rozchorowała i Cris z Loreną musieli zostać z nią w domu. Po chwili pojawiłaś się Ty, sama. Miałaś na sobie śliczną, czarną sukienkę do połowy ud. Wyglądałaś w niej zjawisko, pięknie jak zawsze. Gdy spojrzałem na Twoja twarz zauważyłem, że jesteś strasznie zdenerwowana. Podeszłaś do mnie i chyba z lekko wymuszonym uśmiechem przywitałaś się.
- Gdzie Sergi? - zapytałem.
- W Reus. U ciotki. Uznał, że nie wraca dzisiaj do domu.
- Przykro mi. - odpowiedziałem. Od ponad tygodnia Roberto codziennie jeździł do swojej rodzinnej miejscowości. Jego ciotka Marisol zachorowała się i piłkarz jeździł się nią opiekować. Była to jedna z najważniejszych osób w życiu mojego przyjaciela, dlatego go rozumiałem, ale nie potrafiłem patrzeć jak przy tym zaniedbuje Ciebie. - To co jesteśmy skazani na siebie? Chodź, nie pozwolę żebyś w ten wieczór się o coś martwiła. - chwyciłem Cię za rękę i wprowadziłem do restauracji. Gdy kelnerzy zobaczyli, że jesteśmy tylko we dwóje szybko robili przemeblowanie naszego boksu. Dziwnie byśmy wyglądali sami przy pięcioosobowymi stoliku. Mniejsza o to. Piliśmy wino, jedliśmy paelle i ciasto czekoladowe na deser, śmialiśmy się, opowiadaliśmy różne historię. Od momentu wejścia do Salamandry na Twojej twarzy cały czas widniał piękny uśmiech. Najpiękniejszy, jaki w życiu widziałem. Nie wiedziałem czy to zasługa moja czy wina, ale cieszyłem się, że nie zamartwiasz się Sergim. Po drugiej wyszliśmy z lokalu. Jak na złość nie jechała żadna taksówka, a o tej godzinie metro już nie jeździ.
- Przejdę się, nie mam daleko. - powiedziałaś.
- Odprowadzę cię. Przecież nie puszczę cię samej o tej godzinie.
- Dziękuję. - odpowiedziałaś. Gdy byliśmy już niedaleko mieszkania Twojego i Sergiego nagle z nieba lunął deszcz. Zaczęliśmy się śmiać i biec przed siebie. Ty w swoich wysokich szpilkach, po śliskim chodniku nie raz byś wywinęła orła gdybym cię nie podtrzymał. Zatrzymaliśmy się pod daszkiem przy drzwiach waszego apartamentowca, oparliśmy się o nie i śmialiśmy się jak dzieci.
- Gdzie ja mam klucze? - mówiłaś ze śmiechem szukając ich w czarnej torebce. - Kurde nie ma. Poszukaj, bo mi się ręce za bardzo trzęsą. - wziąłem ją i wtedy zobaczyłem, że cała dygoczesz z zimna. Zdjąłem z siebie marynarkę i zarzuciłem na Twoje ramiona. Poszperałem i w bocznej kieszonce torebki znalazłem pęk kluczy.
- Które? - zapytałem.
- Te z kwiatkiem. - odpowiedziałaś. Otworzyłem Ci drzwi i przepuściłem do środka. - Jakoś dotrę do domu. Aż tak daleko nie mam, może gdzieś po drodze taksówki będą stać. Dziękuję za dzisiejszy wieczór. - powiedziałem, chociaż tak naprawdę nie chciałem się z Tobą rozstawać.
- Zwariowałeś? Zapraszam na górę. - powiedziałaś z pięknym uśmiechem, a ja nie miałem serca Ci odmówić. Może nie chciałem?
Był już środek nocy, a ja nadal u Ciebie siedziałem. Piliśmy już drugą butelkę wina tego wieczoru, poszłaś po coś do sąsiedniego pokoju, a ja w tym czasie wyszedłem na taras. Wziąłem głęboki oddech świeżym, nocnym powietrzem, widok na oświetloną Barceloną wywołał na mojej twarzy szeroki uśmiech. Zawsze zazdrościłem Sergiemu tego apartamentu, kochałem to miasto, ten widok zawsze zapierał mi dech w piersiach. Nagle usłyszałem Twoje kroki, odwróciłem się i znowu poczułem taki dziwny ucisk w okolicach serca.
- Dziękuję, że spędziłeś dzisiaj ze mną ten wieczór. – powiedziałaś.
- To ja dziękuję. – uśmiechnąłem się - Nie zrozumiem go, nigdy go nie zrozumiem. – powiedziałem w sumie sam do siebie. Zrobiłem kilka kroków w Twoim kierunku, stałaś tam teraz przede mną w pięknej sukience, którą najchętniej bym z Ciebie zdarł. Nachyliłem się, przegarnąłem kosmyk Twoich włosów i pocałowałem Cię. Pomyślałem, że zaraz dostanę w twarz, ale nie, odwzajemniłaś pocałunek. A potem było już tylko lepiej.. Przyciągnąłem Cię do siebie i podniosłem, Ty oplotłaś swoje nogi wokół moich bioder. To, co się potem wydarzyło nie powinno mieć miejsca, ze względu na Ciebie, na Sergiego, na naszą przyjaźń. Mimo wyrzutów sumienia, nie żałowałem tamtej nocy. Zawsze, od momentu, gdy pierwszy raz Cię zobaczyłem, wiedziałem, że Sergi jest największym szczęściarzem na świecie. Miał Ciebie, najwspanialszą kobietę na ziemi. Leżałem koło Ciebie, tak słodko spałaś. Na dworze zaczęło się robić widno, postanowiłem się ulotnić, bałem się, że Sergi postanowi jednak przed treningiem wjechać jeszcze do domu. Zabrałem szybko swoje rzeczy, na kartce wyrwanej z jednego z notatników w kuchni napisałem „Dziękuję i przepraszam. Pojechałem na trening. M.”, następnie schowałem ją do Twojej torebki. Wiedziałem, że tam Sergi nie będzie zaglądał. Pocałowałem Cię jeszcze w policzek i wyszedłem.
Myślałem, że po tej nocy mnie znienawidzisz albo oboje o niej zapomnimy, ale tak się nie stało. Sergiego coraz częściej nie było, a Ty potrzebowałaś towarzystwa. Dla ciebie zawsze potrafiłem znaleźć czas.

- I tak to się zaczęło.
- Ile to trwało? – zapytałam.
- Prawie dziesięć miesięcy. Media są wszędzie, zaczęliśmy się bać, że w końcu coś znajdą. Kazałem Ci wybrać, albo Sergi, albo ja.

Sergi nie spędzał już każdej wolnej chwili w Reus, coraz częściej bywał w domu, co przeszkadzało nam w spotykaniu się. Miałem już dość tego całego ukrywania się, chciałem wykrzyczeć całemu światu jak bardzo Cię kocham.
- Blanca, musisz mu powiedzieć. – powiedziałem, gdy udało się nam znaleźć chwilę dla siebie. Nie odpowiedziałaś nic tylko smutno na mnie spojrzałaś – Musisz wybrać, albo Sergi albo Ja. Nie chcę się dłużej Tobą dzielić. – podszedłem i przytuliłem Cię. – Zrozumiem, będę starał się zrozumieć, jeśli wybierzesz Roberto. Mimo to pamiętaj, że Cię kocham. – chwyciłem Twoją twarz w dłonie i złożyłem pocałunek na Twoich ustach, byłem świadomy, że może być to ten ostatni.
Kilka dni później pojawiłaś się w moich drzwiach pięknie ubrana białe rurki, jasnoróżowy sweterek i tego samego torebkę. Za Tobą stały dwie duże i jedna mała walizka. Byłem strasznie zaskoczony.
- Mogę? – wyszeptałaś.
- Oczywiście. – wpuściłem Cię, wziąłem Twoje walizki i zostawiłem w przedpokoju. Podszedłem do Ciebie i mocno przytuliłem. Spojrzałem na Ciebie i zobaczyłem, że łza spływa Ci po policzku. – Kochanie, co się stało?
- Odeszłam od Sergiego.

Przygotowałem kolację, pięknie zastawiłem stół, ubrałem się w ciemne jeansy i białą koszulę. Nagle zadzwonił telefon z klubu, że muszę się stawić jak najszybciej. Niezadowolony wsiadłem do swojego czarnego Audi. Gdy wracałem olśniło mnie, że zapomniałem kupić dla Ciebie kwiatów. Zatrzymałem się przy kwiaciarni i kupiłem piękny bukiet białych róż. Sprawdziłem jeszcze czy aby na pewno w kieszonce marynarki mam czerwone pudełeczko, a w nim pierścionek zaręczynowy.
Gdy wszedłem do naszego apartamentu, siedziałaś na kanapie. Uśmiechnąłem się do Ciebie, podszedłem i pocałowałem w policzek.
- Przygotowałem kolację, mam nadzieję, że jesteś głodna.
- Sergi musimy porozmawiać. – powiedziałaś to tak poważnie, zaniepokojony usiadłem obok Ciebie – Nie możemy być już razem, musimy się rozstać. – na te słowa pękło mi serce. Chciałem Ci się oświadczyć, a Ty powiedziałaś, że to koniec.
- Co, dlaczego?
- Przykro mi, ale ja nie potrafię tak dłużej.
- Blanca.. Wiem, że między nami nie było ostatnio najlepiej, że poświęcałem swój czas ciotce, ale miałem wrażenie, że teraz jest już lepiej, że wszystko wraca do normy. Daj nam jeszcze szansę, proszę.
- Nie Sergi. Jesteś dla mnie bardzo ważny, ale nie mogę. Przepraszam.
- Nie rób nam tego. – powiedziałem, a Ty chwyciłaś moją twarz w dłonie.
- Pozwól mi odejść. – złożyłaś krótki pocałunek na moich ustach i wstałaś z kanapy. Wzięłaś walizki, które wcześniej uszykowałaś i wyszłaś. Tak po prostu. To był najgorszy wieczór w moim życiu. Podszedłem do półki, na której leżały nasze wspólne zdjęcia i zrzuciłem je od razu. Wyjąłem z szafki whiskey i usiadłem na podłodze. Wypiłem już trochę, gdy wyjąłem pierścionek z kieszeni, otworzyłem pudełeczko i zacząłem się śmiać. Nie mogłem w to wszystko uwierzyć. To było jak zły sen, z którego szybko chciałem się obudzić.

Brałaś kąpiel, a ja zacząłem szykować śniadanie. Tak bardzo się cieszyłem, że jesteś tu ze mną. Odeszłaś od Sergiego, mimo, że był to mój przyjaciel cieszyłem się jak małe dziecko. Nagle rozdzwonił się Twój telefon, wziąłem Twoją torebkę i chciałem go wyłączyć. Gdy odrzuciłem połączenie od pomocnika w oczy rzucił mi się paszport i bilet. Wziąłem je do ręki. Bilet był zabukowany na dzisiejsze popołudnie, do Londynu. Wtedy wyszłaś z łazienki.
- Co to jest? – zapytałem.
- Bilet na dziś do Londynu.
- Widzę. Blanca?
- Wyjeżdżam Marc. Nie mogę tu zostać. – powiedziałaś i podeszłaś do mnie – Nie mogę być z żadnym z was. Wybierając Sergiego skrzywdziłabym Ciebie, a to jest ostatnia rzecz, jakiej bym chciała, i siebie, bo nie potrafiłabym żyć z myślą, że Sergi zrobi dla mnie wszystko, a ja zdradzam go z jego najlepszym przyjacielem. A wybierając Ciebie skrzywdziłabym nie tylko Sergiego, ale i Ciebie. To Ty zostałbyś znienawidzony przez niego i przez fanów. Nie mogę do tego dopuścić.
- Nie mów tak. Proszę Cię, nie rób tego.
- Przepraszam Marc, ale tak będzie najlepiej.
- Najlepiej? Dla kogo? Gdy pojawiłaś się wczoraj w tych drzwiach stałem się najszczęśliwszym facetem na świecie, bo pomyślałem, że będę miał w końcu Cię tylko dla siebie. A Ty chcesz wyjechać i mnie zostawić.
- Marc..
- Pojadę z Tobą, obojętnie gdzie, nawet na koniec świata. Mogę grać w jakimś podłym klubie byle tylko być z Tobą.
- Nie. Tutaj, w Twoim sercu jest Barcelona i zostaniesz tu tak długo jak będziesz mógł, do końca. Nie możesz zmarnować takiej szansy przeze mnie.
- Ale..
- Za chwilę przyjedzie moja taksówka. Zapomnij o mnie i bądź szczęśliwy.
- Mogę Cię pocałować ten ostatni raz? – zapytałem, a Ty twierdząco pokiwałaś głową. Wpiłem się w Twoje usta i chciałem, aby ta chwila trwała wiecznie. Przytuliłem Cię bardzo mocno i ostatni raz wąchałem Twoich pięknych perfum.
- Chciałam powiedzieć ‘Do zobaczenia’, ale nie mogę, bo już się nie zobaczymy. Żegnaj Marc. – wyszeptałaś i pocałowałaś mnie w policzek – Kocham Cię. – to było ostatnie zdanie, jakie powiedziałaś. Chwilę potem wyswobodziłaś swoją rękę z mojego uścisku, wzięłaś walizki i wyszłaś. Wtedy widziałem Cię po raz ostatni.

Skończył opowiadać, a łzy spływały mi jedna po drugiej po policzkach.
- Wiesz, co to jest? – zapytał wskazując na moją czarną bransoletkę z małym, złotym serduszkiem.
- W szpitalu powiedzieli mi, że miałam ją w czasie wypadku.
- Podarowałem Ci ją kilka tygodni przed Twoim wyjazdem. Żebyś zawsze pamiętała jak bardzo Cię kocham. Minęły dwa lata, a Ty nadal ją nosisz. Czy to znaczy, że..
- Marc nie wiem. Ja nic nie pamiętam, nie pamiętam, dlaczego nadal noszę tą bransoletkę, nie pamiętam czy nadal Cię kocham. Nie pamiętam czy kiedykolwiek Cię kochałam. To jest okropne, tak bardzo bym chciała odpowiedzieć Ci na to pytanie, ale nie potrafię. Przepraszam.
- Wiem, zadałem głupie pytanie.

- Nawet, jeśli odpowiedziałabym tak, to nie ma znaczenia. Jesteś szczęśliwy z Melissą, kochasz ją. Ja nie chcę tego zmieniać. A teraz wybacz, ale już pójdę. Muszę pobyć sama, zrozumieć to. Przepraszam. – powiedziałam, chwyciłam torebkę do ręki. Przechodząc obok Marca czułam jak chwyta mnie za rękę. – Nie utrudniaj mi tego, proszę. – powiedziałam ze łzami w oczach. Obrońca posłuchał mojej prośby i puścił moją dłoń. 

-----------------------
Nieskromnie powiem, że uwielbiam ten rozdział i bardzo mi się podoba. :3 Mam nadzieję, że wam też i chociaż odrobinkę zaskoczyłam.
Do następnego, 
Ines ;* 




wtorek, 17 lutego 2015

SEIS.


Po wczorajszej kłótni postanowiłem jakoś udobruchać Melissę. Miała trochę racji, ostatnio dużo czasu poświęcałem Blance, a ją zaniedbywałem. Postanowiłem, że w najbliższy weekend ją gdzieś zabiorę. Kupiłem dwa bilety lotnicze, zarezerwowałem najlepszy hotel, teraz zostało mi  tylko przekonać ją do wyjazdu.
- Bilety na dzisiejszy wieczór do Porto. W ramach przeprosin. Co Ty na to? – zapytałem gdy kończyliśmy śniadanie.
- Wspaniale. Ale nie masz treningów?
- Del Bosque woli nie ryzykować, bez sensu jest żebym jechał na zgrupowanie z bolącym udem. Lucho dał nam wolny weekend. O 15 mam ostatni trening. Pojadę prosto na lotnisko.
- Dobrze. Tam się spotkamy. Kocham cię misiu. Lecę do pracy. - powiedział i krótko mnie pocałowała.
- Pa kochanie. – odpowiedziałem. Poszło lepiej niż myślałem, widocznie przez noc nerwy opadły i nie była już na mnie zła. Albo idealnie maskowała swoją złość.

*

                Trening skończył się szybciej niż myślałem. Z ośrodka wyjeżdżałem prawie godzinę wcześniej. Postanowiłem pojechać jeszcze do centrum żeby kupić Melissie jakiś drobiazg u jubilera. W drodze zadzwonił mi telefon, na ekranie zobaczyłem zdjęcie Blanci. Nadusiłem zielona słuchawkę i powiedziałem:
- Hejka.
- Marc.. - wyszeptała - Pomóż mi... Nie mogę... – urwała, a ja usłyszałem huk.
- Blanca! Blanca odezwij się! Blanca do cholery! - krzyknąłem, ale odpowiedziała mi głucha cisza. Z piskiem opon zawróciłem i skierowałem się pod mieszkanie dziewczyny. Po drodze próbowałem się jeszcze dodzwonić do Suarez, ale nikt nie podnosił słuchawki. Wbiegłem na czwarte piętro i zacząłem dobijać się do drzwi.
- Blanca! Blanca otwórz te drzwi. - Po chwili otworzyły się i zobaczyłem bladą Blance, która padła mi w ramiona. - Blan! Hej, obudź się. - wziąłem ją na ręce i położyłem na kanapie w salonie - Proszę Cię. - kilka sekund później Blanca otworzyła oczy.
- Marc.. - wyszeptała i chwyciła mnie za rękę. -  Boli..
- Co Ci jest?
- Kręci mi się w głowie. Strasznie źle się czuje. - powiedziała odpływając.
- Nie zasypiaj. Jedziemy do szpitala. - powiedziałem i wziąłem ją znowu na rękę. Szybko zbiegłem na dół, usadziłem ją na fotelu pasażera, zamknąłem swoje drzwi i szybko ruszyłem.

*

- Panie doktorze, co z nią? - zapytałem lekarza, który wyszedł w sali.
- Zapraszam do mojego gabinetu. – ruchem ręki pokazał sąsiedni pokój - Zrobiliśmy szereg badań i mogę Panu powiedzieć, że Pani Suarez nic nie jest.
- Ale przecież mdlała mi na rękach. – powiedziałem zdezorientowany.
- Nie umiem tego wytłumaczyć. Może to mieć związek z wypadkiem, może zaczęła sobie coś przypominać, a mózg się zbuntował. Naprawdę nie wiem jak to wyjaśnić. Nie mam powodu żeby ją zatrzymać. Ona nawet nie ma kataru.
- Rozumiem.
- Jedyne, co mogę Panu poradzić to proszę przy niej być przez kilka następnych dni. W razie kolejnego ataku.
- Dobrze. Dziękuje Panie doktorze.
Następne dwadzieścia minut siedziałem na szpitalnym korytarzy w oczekiwaniu na Blancę. Na lotnisku powinienem już być, Melissa mnie chyba zabije. Próbowałem się do niej dodzwonić, ale nie odbierała. Szukałem opieki dla Blanci na weekend, ale nie było nikogo. Sergi i Cris pojechali na zgrupowanie, Lorena z Carlotą wyjechały do rodziców Tello. W Barcelonie nie było nikogo kto mógłby się nią zostać. Zostałem tylko ja. Wiedziałem, że nie mogę jej zostawić.  Po chwili z gabinetu wyszła Blanca.
- Jak się czujesz? – zapytałem.
- Już lepiej. Dziękuję. – powiedziała i delikatnie się  uśmiechnęła.
- Zabieram Cię do domu. Będziesz musiała mnie znieść przez cały weekend.
- Nie trzeba.
- Oj trzeba. Zalecenie lekarza. Chodź chodź.

*

                W mieszkaniu Blanci cały czas próbowałem dodzwonić się do Melissy. Samolot do Porto odleciał 30 minut temu, beze mnie. Nie mam pojęcia czy Jimenez do niego wsiadła, jedyne co wiedziałem to to, że będę musiał się długo tłumaczyć. Po zjedzonej kolacji siedzieliśmy z Blancą na kanapie i oglądaliśmy film. Nagle dostałem SMSa od Melissy „Mam nadzieję, że bawisz się tak samo dobrze jak ja. M.”. Przeczytałem go i zły odłożyłem telefon na mały stoliczek.
- Coś się stało? – zapytała Blanca.
- Nie. Wszystko okej. – skłamałem.  – Dobrze się już czujesz?
- Tak. Dziękuję, że tu jesteś.
- Chodź tu do mnie. – powiedziałem i przytuliłem ją do siebie. Wtuleni w siebie dalej oglądaliśmy film z Angeliną Jolie. Podczas napisów końcowych zorientowałem się, że słodko zasnęła.  Z uśmiechem delikatnie ją podniosłem i zaniosłem do sypialni. Okryłem kocem, nachyliłem się i pocałowałem w czoło. Odwracając się poczułam jak Blanca chwyta mnie za rękę. Spojrzałem na nią, ale cały czas spała.
- Dlaczego pozwoliłeś mi odejść? – zapytała szeptem przez sen.

*

            Smażyłem sobie naleśniki na śniadanie, Blanca czuła się już dobrze, więc po trzech dniach spędzonych u niej wróciłem do siebie. Wreszcie wyspałem się na wygodnym łóżku, a nie na małej kanapie. Dzisiaj powinienem wrócić z Melissą z Porto. Wiem, że pojechałem po całej linii i że nie będzie łatwo ją przeprosić. Siedziałem na kanapie skacząc po kanałach, nagle usłyszałem dźwięk otwierających się drzwi. Wyłączyłem telewizor i wstałem z kanapy. Na środku pokoju pojawiła się Melissa w jeansowych spodniach i luźnej białej bluzce.
- Meli ja Ci to wszystko wyjaśnię. – zacząłem – Naprawdę jechałem na lotnisko, ale… Próbowałem się do Ciebie dodzwonić.
- Telefon mi się rozładował.
- Kochanie.. musiałem pomóc..
- Musiałeś pomóc Blacne, wiem. Zdążyłam się przyzwyczaić, że teraz ona jest na pierwszym miejscu.
- Melissa to nie tak. Jechałem na lotnisko i wtedy zadzwoniła po pomoc. Rozmawiając ze mną i zemdlała. Musiałem do niej jechać. Musiałem jej pomóc. Zawiozłem ją do szpitala, musiałem. Nie zdążyłem na ten samolot.
- Musiałem, musiałem, musiałem… Nic nie musiałeś. Jedyne co tak naprawdę musiałeś to być na tym cholernym lotnisku. To miał być nasz weekend, słyszysz? NASZ. A i powiem Ci, że w Porto było przepięknie. Cieszę się, że poleciałam bez Ciebie. – krzyczała.
- Proszę Cię nie gniewaj się.
- Przyjechałam tylko po rzeczy. Jadę na tydzień do siostry, do Madrytu. Przemyśl to wszystko. – powiedziała i poszła do sypialni. Po 10 minutach pojawiła się z powrotem w małą walizką w ręce. – Cześć Marc. – i wyszła. Usiadłem na kanapie i schowałem twarz w dłonie. Z każdym dniem mój poukładany świat coraz bardziej się walił. Po południu zadzwoniła do mnie mama, zapytała czy wpadnę na obiad. Zgodziłem się, bo i tak nie miałem nic lepszego do roboty. Po pysznym obiedzie z domową paellą mojej rodzicielki siedziałem na tarasie z kieliszkiem sangrii w ręce. Po chwili dosiadł się do mnie mój braciszek.
- Co Ty taki przybity dzisiaj? – zapytał.
- Melissa wróciła i  pojechała. Wszystko się wali.
- Chodzi o Blancę prawda?
- Tak.
- Powiedziałeś jej prawdę?
- Nie.
- Marc głupku. Opiekujecie się nią, mówicie jej wszystko, jaki to jej związek z Sergim był idealny, a nie potrafisz powiedzieć jej, że…
- Tak, nie potrafię.
- Wiesz, że Roberto kochał ją zawsze i teraz będzie chciał ją odzyskać. Ona musi wiedzieć.
- Eric, to nie jest takie proste.
- Właśnie, że jest. Po prostu to zrób. – podsumował.
- Co moi synkowie tak siedzą tu sami i spiskują? – usłyszałem głos mamy i odwróciłem się.
- Nie spiskujemy mamuś. Po prostu gadamy.
- Dobrze, to chodźcie na deser, już gotowy.


Następne dni zastanawiałem się nad wszystkim co powiedział Eric. Miał rację, muszę powiedzieć Blance prawdę. Ona musi wiedzieć dlaczego tak naprawdę wyjechała. Wracałem z treningu i miałem co się dłużej zastanawiać. Wziąłem telefon do ręki i wybrałem numer do Blanci.

----------------------------
Szóstka! A za tydzień wyjaśni się już wszystko :3 Doczekałam się wreszcie wymarzonych ferii i po dwóch dnia stwierdzam, że strasznie nudne są. Ale ile czasu na pisanie! <3
Dziękuję za tak liczne komentarze i proszę o więcej ;*
Przy okazji zapraszam na moje dwa nowe blogi (szaleje ostatnio)
http://la-vida-es-un-juego.blogspot.com/
http://daj-sobie-pomoc.blogspot.com/

Do następnego,
Ines ;*



Mój Misio zaliczył asystę! <3



wtorek, 10 lutego 2015

CINCO.


          Wtorkowy, jesienny wieczór, który miałem spędzić z Melissą. Od ponad godziny Hiszpanka siedziała w kuchni i coś gotowała. Ja w tym czasie czytałem gazetę, grałem w Fifę.
Ostatnio rzadko mi się to zdarzało, kiedyś, przed wyjazdem Blanci często spotykaliśmy się wszyscy razem i graliśmy. Duet Tello i ja był niepokonany. Sergi z Blan dawali radę, czasami zdarzało im się doprowadzić do remisu, co było dla nich wielkim osiągnięciem. Cieszyli się wtedy jak głupi. Lori nawet jak próbowała to się poddawała po dwóch minutach, bo nic jej nie wychodziło i wolała pobawić się w komentatora. Powiem szczerze, że była w tym mistrzem. Po wyjeździe Suarez wszystko się zmieniło. Sergi zamknął się w swoich czterech ścianach i wolił z nich nie wychodzić. Cris z Loreną wyjechali do Porto, a ja zacząłem się szwędać od baru do baru. Tak poznałem Melisse. Któregoś dnia z rzędu poszedłem na piwo w nadziei, że zapomnę o całym gównie, które mnie otacza. Po chwili dosiadła się do mnie Jimenez no i tak jakoś wyszło, że od słowa do słowa wylądowaliśmy u mnie. A potem lawina ruszyła. Po trzech miesiącach się wprowadziła i mija właśnie kolejny miesiąc mojego życia z nią u boku. Czy jestem szczęśliwy? Tak, tak mi się wydaje.
 Cudowny zapach unosił się w mieszkaniu, miałem nadzieję, że to jej popisowe spaghetti.
- Misiu zapalisz świeczki i przyniesiesz wino? Kolacja prawie gotowa. – zawołała po chwili.
- Dobrze. A dostanę za to jakąś nagrodę? - zapytałem poruszając znacząco brwiami.
- Głupek. - powiedziała ze śmiechem. Gdy zrobiłem to, o co prosiła podszedłem do niej i objąłem w pasie. Przegarnąłem jej włosy na jedno stronę i złożyłem pocałunek na jej szyi.
- Kocham Cię. - wyszeptałem i usłyszałem dźwięk mojego telefonu. Chwyciłem sprzęt leżący na stoliku w salonie.
- Tak słucham? - odebrałem.
- Marc, jak się cieszę, że cię słyszę. – pobąknęła.
- Jesteś pijana?
- Nie. Coś ty. – odpowiedziała pewnie.
- Przecież nie możesz pić. Bierzesz leki.
- Nie truj tylko przyjedź po mnie.
- Co?
- No przyjedź.
- Nie mogę. Zadzwoń do Sergiego.
- Dzwoniłam. Nie odbiera. Przyjedziesz czy nie?
- Blan..
- Nie to nie. Poradzę sobie sama. Dzięki.
- Blanca, gdzie jesteś?

- I tu właśnie leży problem, bo nie wiem. - zaśmiała się.
- Jak to nie wiesz? Jakiś znak, coś? Musi coś być.
- No nie ma. Ale jakiś czas temu mijałam taki duży hotel, chyba 'BBB' się nazywał.
- Jakiś czas temu? To gdzie jesteś teraz?
- Mówiłam już, że nie wiem. Szłam przed siebie w poszukiwaniu metra czy taksówek, ale tu nic nie ma.
- Zatrzymaj się tam gdzie jesteś i się nie ruszaj. Przyjadę po ciebie. Nie wiem jak Cię znajdę, ale poczekaj tam. Okej?
- Tak. Obiecuję. Ale się pospiesz, bo strasznie tu zimno.
– powiedziała cicho i się rozłączyła.
- Melissa, wrócę najszybciej jak się da. Obiecuję.
- Kluczyki są na szafce na korytarzu. - powiedziała bez emocji i nalała do kieliszka wino, które zdążyła otworzyć. Jeździłem w okolicy hotelu BBB już dobre 20 minut. Nigdzie nie było Blanci, zaczynałem się o nią niepokoić.
- Gdzie Ty jesteś? - powtarzałem do siebie. Nagle dostrzegłem postać siedzącą z podkulonymi nogami na ławce. Pojechałem tam i zatrzymałem samochód. Dziewczyna podniosła głowę i wtedy zobaczyłem jej zapłakane oczy. Szybko wysiadłem i podbiegł do niej.
- Marc - wyszeptała i mocno się przytuliła - Dziękuję. - wtedy poczułem jak cała się trzęsie. Nic dziwnego, był początek listopada, środek nocy, a Hiszpanka miała na sobie tylko czarną sukienkę.
- Jesteś zziębnięta. Okryj się. - podałem jej kurtkę.
- Tak się bałam. Nie powinnam pić, ja wiem, ale.. Zgubiłam się, nie wiedziałam gdzie jestem, było mi coraz zimnej. Dziękuję, że przyjechałeś.
- Najważniejsze jest to, że nic Ci nie jest. Wsiadaj.
Blanca posłusznie wsiadła do samochodu i oparła głowę o szybę. Całą drogę milczała, dopiero pod koniec zorientowałem się, że zasnęła. Gdy dojechaliśmy pod jej kamienicę nie miałem serca jej budzić, wziąłem ją na ręce i zaniosłem do mieszkania. Zdjąłem jej buty, położyłem na łóżku i przykryłem ciepłym kocem.
- Dobranoc głuptasie. – powiedziałem szeptem i wyszedłem z mieszkania. Nie mogłem jej nie pomóc, nie darowałbym sobie jakby coś jej się stało. W pewnym sensie czułem się za nią odpowiedzialny, bo przecież to była nasza mała Blancia.
Łącznie nie było mnie w domu ponad dwie godziny. Po cichu wszedłem do mieszkania, myślałem, że Mellisa będzie już spać, ale siedziała w salonie z lampką wina.
- Marc! Mnie też będziesz szukać i zawieziesz do domu? Jakiego ja mam pomocnego faceta. Bohater! - krzyknęła.
- Jesteś pijana?
- Ona może, a ja nie? - zapytała oburzona. Jeszcze jednej pijanej mi dzisiaj brakowało.
- Kochanie idziemy spać.
- Ale ja się bardzo dobrze bawię. Napij się ze mną.
- Meli wstawaj. - podałem jej rękę żeby pomóc jej wstać z kanapy. Dziennikarka pokręciła oczami, ale po chwili podniosła się. Z moją pomocą doczołgała się do łóżka i padła.

***

                Jesień była w tym roku bardzo łaskawa dla Barcelony. Codziennie świeciło słońce, wiał lekki wiaterek, pogoda idealna na spacery. Trening skończył się wyjątkowo wcześnie, a ja nie chciałem wracać do domu. Nie można było zmarnować takich warunków na siedzenie samemu w domu, co to to nie. Wiedziałem, że Melissa o tej godzinie na pewno będzie w pracy, więc nawet do niej nie dzwoniłem. Zatelefonowałem za to do Blanci, zaproponowałem jej wyjście na plażę. Zgodziła się od razu. Po godzinie byliśmy już na miejscu, usiedliśmy na ciepłym piasku i zaczęliśmy rozmawiać.
- Uwielbiam to miasto. Ta plaża, te uliczki, jak ja mogłam stąd wyjechać? – zapytała kładąc się na piasku.
- Niestety wyjechałaś. Brakowało Cię tu. – powiedziałem zgodnie z prawdą i ułożyłem się obok niej. – Pamiętam jak trzy lata temu też siedzieliśmy na tej plaży. Była wiosna, piękna pogoda. W sklepie kupiliśmy czerwony latawiec i go tu puszczaliśmy. Biegałaś w tą i z powrotem z nim.
- Naprawdę? – zaczęła się śmiać – No to nieźle.
Leżeliśmy tak bez słowa, chciałem jej coś ważnego powiedzieć, ale..
- Cii. Słuchaj jak morze szumi. – przerwała mi. Cholera! A ja właśnie znalazłem odrobinę odwagi.
Na plaży spędziliśmy całe popołudnie, potem byliśmy na obiedzie w małej restauracji w porcie. Czułem się jak za dawnych lat, gdy Blanca była jeszcze z nami. Koło 18 odwiozłem Hiszpankę do domu i sam wróciłem do siebie. Jakże się zdziwiłem, gdy w salonie zobaczyłem Melissę.
- Już wróciłaś? – zapytałem zaskoczony.
- Ponad cztery godziny temu. – powiedziała chłodno.
- Ale.. jak? Nie miałaś mieć wywiadu z Marquezem?
- Odwołał w ostatnim momencie. Gdzie byłeś?
- Zabrałem Blancę na spacer. – powiedziałem, a ona prychnęła. – Meli, mogłaś zadzwonić. Myślałam,  że jesteś zajęta, nie chciałem Ci przeszkadzać.
- Jasne. – syknęła i spojrzała na mnie - Skąd mam wiedzieć, że jesteś ze mną szczery? Siedzę tu sama, gdy Ty dobrze bawisz się z Blancą.
- Jesteś niesprawiedliwa. Ja jej tylko pomagam.
- Jasne..
- Melissa proszę Cię. Wiesz przecież, jaka jest sytuacja, jako jej przyjaciel muszę jej pomóc.
- To ona nie ma innych przyjaciół tylko Ciebie? Marc
- Nie ufasz mi prawda? Nie wierzysz w to, że jesteś jedyną dziewczyną, którą kocham.
- Chcę ci wierzyć, ale z dnia na dzień dajesz mi coraz więcej powodów żeby tego nie robić. Codziennie gdzieś z nią znikasz. A to spacerek, a to kolacyjka, a to coś. Marc do cholery! – krzyknęła.
- Meli uspokój się. – poprosiłem - Może masz trochę racji, ale musisz mnie też zrozumieć.
- Chciałabym, ale nie potrafię. – krzyknęłam i poszła do sypialni trzaskając przy tym drzwiami.

-----------------------
Piąteczka! trochę dłuższa niż ostatnio, ale nadal krótka, ja wiem. Rozdziały nie grzeszą długością, ale zapewniam, że z każdym postem będą coraz dłuższe.
Do następnego,
Ines ;*





wtorek, 3 lutego 2015

CUATRO.


Siedziałam z Sergim w małej kawiarence w centrum, piłam pyszną kawę i zajadałam się ciastem czekoladowym. Sergi opowiadał o jakiś anegdotkach z szatni, a ja obserwowałam ludzi chodzących po ulicach.
- Blanca słuchasz mnie?
- Przepraszam, zamyśliłam się. Przejdziemy się? – zaproponowałam.
- Pewnie, tylko zapłacę.
Spacerowaliśmy uliczkami Barcelony, zimny jesienny wiatr rozwalał mojego starannie zrobionego koka i owiewał zimnem moją szyję. Sergi zorientował się, że trzęsę się z zimna i owinął mnie swoim grubym szalem.
- Dziękuję. – powiedziałam i uśmiechnęłam się.
- Pamiętam nasze ostatnie święta razem, najpierw pojechaliśmy na trzy dni do Mediolanu po świąteczne prezenty, potem święta spędziliśmy w Reus u mojej rodziny, a po świętach pojechaliśmy do La Molina. Ja na nartach jeździć nie mogę, ty nie potrafisz, ale bawiliśmy się świetnie. Było tyle śniegu, chodziliśmy po miasteczku, zajadaliśmy się ich przysmakami, piliśmy grzańce, wypoczywaliśmy w SPA, a wieczory spędzaliśmy na romantycznych kąpielach w wannie albo innych przyjemnościach. – uśmiechnął się cwaniacko. – A sylwestra spędziliśmy wszyscy razem u Bartry. Thiago z Julką przylecieli z Monachium, Tello zostawił Carlote u rodziców i przyjechał z Lori. Fajnie było.
- Szkoda, że tego nie pamiętam. – posmutniałam. – Musiało być naprawdę fajnie.
- Ej, co to za smutna mina. – stanął przede mną i pogłaskał po policzku.  – Chodź tu do mnie. – powiedział i mocno mnie przytulił. Po chwili podniósł mój podbródek, spojrzał mi w oczy i pocałował. Jego usta były ciepłe, miały karmelowy smak. Nie wiem co, ale coś poczułam w momencie, gdy nasze wargi się złączyły. Przy Sergim czułam się dobrze, był dla mnie oparciem i wiedziałam, że zawsze mogę na niego liczyć, ale nie wiem czy między nami było coś więcej niż przyjaźń.


Wyszliśmy z jednego z barcelońskich klubów, było już grubo po 3 w nocy. Panowie ledwo trzymali się na nogach, Sergi i Cris śpiewali Macerenę, a Marc tłumaczył mi jak powstają lodowce. Ja wiedziałam, że po alkoholu robi i mówi się bzdury, ale żeby aż tak?
- To co, ja odwiozę Sergiego, a Ty Marca? – zapytała Lori.
- Jasne. Wpadnę jutro tak jak się umówiłyśmy. Pa kochana. Powodzenia z pijusami. – odpowiedziałam i pocałowałam ją w policzek.
- Nie wiem czy wolę tych dwóch śpiewaków czy tego młotka. – wskazała na Bartrę, wsiadła do swojego samochodu i odjechała. Zaciągnęłam obrońcę do samochodu i zrobiłam to co moja przyjaciółka. Jechaliśmy już dobre pięć minut moim mały Seatem, Marc kończył opowiadać coś o nowych samochodach, gdy nagle wystrzelił:
- Blan, a wiedziałaś, że wielbłądy tak naprawdę nie przechowują wody w garbach? – zapytał rozemocjonowany.
- Tak, Marc. Już, skończ nadawać. Zaraz będziemy. – odpowiedziałam spokojnie. Miałam już odrobinę dość tych jego ciekawostek ze świata. Po chwili byliśmy już pod jego apartamentowcem. Bartra wyszedł z samochodu i oparł się o niego. Po chwili również wysiadłam i stanęłam obok niego.
- Ładny budynek. – powiedział.
- Marc, Ty tu mieszkasz. – powiedziałam i wybuchłam śmiechem.
- Tak? A no racja. Czwarte piętro?
- Piąte.
- O to mi chodziło. – powiedział i się uśmiechnął. – Blan?
- Tak Marc?
- Dobrze, że wróciłaś. – spojrzał na mnie, po chwili zatopiłam się w jego pięknych tęczówkach. Bartra ujął moją twarz w dłonie i pocałował. Nie za bardzo wiedziałam, co się dzieje, ale w sumie nie miałam nic przeciwko. Marc oparł swoje czoło o moje i zapytał – Naprawdę to zrobiłem?
- Tak.
- Cholera. – syknął – Przepraszam. To nie powinno się wydarzyć. Melissa, Ty, ja.. za dużo wypiłem. – zaczął się tłumaczyć.
- Okej, nic się nie stało. Zapomnijmy.
- Tak, tak będzie najlepiej. To ja może.. może już pójdę. – stanął przy drzwiach i odwrócił się – Czwarte? – pokazał palcem budynek.
- Piąte. – uśmiechnęłam się.
- Piąte. – powtórzył i wszedł do środka. Stałam jeszcze przy tym samochodzie dobre pięć minut, byłam lekko zmieszana. Palcami dotknęłam swoich ust, a po plecach przeszedł mnie przyjemny dreszcz. „Cholera jasna. On był pijany. Ma Melisse. Nie. Zapomnij głupia.” powtarzałam sobie w kółko.
Następnego dnia koło południa pojechałam do Loreny, popijałyśmy kawę, mała Carlota drzemała w pokoju obok. W pewnym momencie zapytałam się.
- Lori, jak rozpoznać czy się kogoś kocha?
- Gdy na jego widok spadają Ci majtki. – powiedziała i wybuchała śmiechem. – A tak naprawdę to, gdy na jego widok świat wokół Ciebie się nagle zatrzymuje serce wali jak oszalałe, jakby pędziło 100km/h, kiedy zamierasz z wrażenia i dostajesz gęsiej skórki, a źrenice powiększają Ci się. To właśnie miłość. – powiedziała pewnie, wtedy usłyszałyśmy płacz małej księżniczki Tello. – Przepraszam na chwilkę. – wstała z kanapy i poszła do pokoju córeczki. Wróciła po około pięciu minutach, uśmiechnięta od ucha do ucha. – Jeszcze pozwoli nam trochę pogadać, zasnęła.
- Chcesz zobaczyć filmiki z wczoraj? – zapytałam zmieniając szybko ostatni temat.
- No pewnie. – wzięła ode mnie telefon i podłączyła do telewizora. Po chwili rechotałyśmy razem na kanapie. Łzy śmiechu w pewnym momencie poleciały mi z oczu. Nagle w salonie pojawił się Cris, Sergi i Marc.
- Jezu Chryste.. matko Boska.. Co to jest? – powiedzieli równo.
- Wy wczoraj. Marc, co masz taką minę, Twoja wersja One Way Or another i tak jest dużo lepsza niż ta One Direction. Nie martw się. – powiedziałam ze śmiechem.
- Mamy jeszcze Crisa śpiewającego Baby albo Sergiego Wrecking Ball, chcecie zobaczyć? – dodała Lori.
- Co się tam wczoraj działo? – zapytał zdezorientowany Roberto.
- Oj dużo. – odpowiedziałam i znowu zaczęłam się śmiać.
Wszystko, co Lori mówiła, czyli przyspieszony oddech, serce walące jak oszalałe, gęsia skórka zdarzyło się, gdy trójka piłkarzy pojawiła się w salonie. Teraz pytanie, na którego.

*
Sergi był chłopakiem, przy którym czułam się wyjątkowo, zawsze mi pomagał i wywoływał na mojej twarzy uśmiech. Czułam się jakbym odnalazła bratnią duszę. A Marc? Bartra był facetem, którego ciepło warg nadal czułam na swoich. Kimś, przez kogo miałam wielki mętlik w głowie i nie wiedziałam, co jest prawdą a co wyobrażeniem. Ale wiedziałam, że bezwzględu na wszystko muszę pamiętać o tym, że ma Melisse, że był pijany i pewnie sam nie pamięta, co się wydarzyło. Muszę jak on, zapomnieć.

~ Could you tell me was it real or was it all in my head
Was it real or was it all in my head ~



-------------------------------------
No i jest czwórka, która według mnie jest beznadziejna, bardzo was przepraszam. 
Do następnego,
Ines ;*